Sharp Pink Pointer

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdzial 2

Dzisiaj po raz pierwszy już od naprawdę dłuższego czasu udało mi się zasnąć. Może nie było to miejsce moich marzeń, ale jednak zawsze coś. Uchyliłam delikatnie powieki, nadal pamiętając o bólu jaki zawsze doświadczam w takich chwilach. Oczywiście się nie myliłam. Natychmiast zamknęłam je z powrotem modląc się aby nie eksplodowała mi za chwilę czaszka. Długo się jeszcze po tym zastanawiałam, czy aby na pewno je otwierać, ale jednak to zrobiłam. Wolno, ostrożnie, uważając by nie popełnić znów tego samego błędu. W ustach nadal czułam smak deseru, pomijając metaliczny smak krwi z popękanych ust. Nawet się nie podnosząc chwyciłam delikatnie za róg kołdry. Ścisnęłam go mocno i uchyliłam odrobinę. Nawet nie miałam serca się patrzeć na moje zmaltretowane nogi. Uniosłam więc nieco wyżej głowę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wiem iż powinnam nie widzieć kompletnie nic z powodu późnej godziny i zasłon na oknach, ale dość szybko przyzwyczajam się ostatnio do otaczających mnie zazwyczaj ciemności. Wzrokiem sunęłam po drogich, ciężkich meblach aż ujrzałam tego mężczyznę. Siedział, nie, raczej leżał z zamkniętymi oczyma w fotelu, przykryty różowym, hm, nie wiem czy może nie jest to pomarańcz, ale to bez różnicy, pledem. Oddychał wolno i miarowo, a jego klatka piersiowa podnosiła się w rytm jego oddechów. Mimo spokojnego wyglądu, śniło mu się coś złego. Oczy niebezpiecznie szybko poruszały się za cienkimi, na tyle aby widzieć niebieskie żyły, powiekami. Usta miał przygryzione a w kąciku ust bezwiednie spoczywała strużka zaschniętej krwi. Czarne kosmyki jego włosów spoczywały w nieładzie na jego twarzy. Nieco przydługie, gdzieniegdzie posklejane przez pot, ale nadal lśniące w paśmie cienkiej strużki księżycowego światła, któremu udało się przebić przez zasłony. Oparłam się niezgrabnie na rękach i podciągnęłam nieco nogi pod siebie. Koszmarnie wyzuta z sił, oparłam się o poduszkę. Głowę obróciłam w kierunku jedynego niezasłoniętego okna. Centralnie, po mojej lewej stronie. Tęsknie spoglądałam w blask księżyca, mojego najbliższego jak dotąd przyjaciela, dopóki męski głos nie zbudził mnie z letargu. -Piękny jest, prawda?-zapytał smutno na co tylko się wzdrygnęłam. Rzuciłam jeszcze jedno tęskne spojrzenie na księżyc, po czym spuściłam na powrót głowę. -Nienawidzisz mnie, prawda? Widzę to.-stwierdził na co przymknęłam oczy. -Nie znasz mnie, ale jestem pewny że ze mną będzie ci o wiele lepiej.-dodał nieco stłumionym głosem. -Nic od ciebie nie chcę...-mruknęłam cicho, ledwie dławiąc uczucie bólu w przełyku. -Nie rozumiem. Niczego ode mnie nie chcesz, ale mnie potrzebujesz. Wiesz że tak naprawdę, mówisz mi żebym cię zabił?..-zapytał nieco ostrzej, niż bym się spodziewała. Uśmiechnęłam się lekko, unosząc wysoko głowę i spoglądając w jego przepiękne, jasne zielone oczy. -Błagam cię o to.-stwierdziłam stanowczo, uśmiechając się nieco szerzej. Zaśmiałam się w duchu na moją prośbę. Nigdy o nic nikogo nie prosiłam, nawet nigdy o tym nie myślałam. A teraz, przed obcym facetem, w obcym domu i obcym łóżku błagam o śmierć. Żałosne. Jestem jak robak. Nic nie warty robak, który powinien żyć dalej i gnić za karę. Za to że żyje, że oddycha. -Ty wcale tak nie myślisz...-dodał, ale już go nie słuchałam. Obróciłam głowę z powrotem w kierunku księżyca i ślepo wpatrywałam się w księżyc tak długo, aż znikł za horyzontem. Zamknęłam powoli oczy, czując że mam je kompletnie wysuszone. Mrugnęłam kilka razy i odwróciłam z powrotem głowę. Jednak gdy przeniosłam spojrzenie na fotel, jego tam nie było. Wzięłam szybką serię krótkich oddechów i odkryłam się całkowicie. Lekko zszarzałe nogi, długie i chude. Poruszyłam delikatnie palcami. Pomimo mrowienia, gorącego i pulsującego bólu, jest nawet dobrze. Odetchnęłam nieco głębiej i postawiłam stopy na zimnej posadzce. Zebrałam się w sobie i chwytając się oparcia łóżka wstałam bardzo powoli. Zachwiałam się i twardo uderzyłam kolanami o deski. Syknęłam cicho z bólu i wstałam ponownie, chwytając rąbek pościeli. Mimo uginających się pode mną kolan zrobiłam mały kroczek do tyłu i... Wylądowałam znowu na ziemi, ale tym razem nie udało mi się podtrzymać na niczym. Powtórzyłam tą czynność niezliczoną ilość razy, ale dopiero jakieś pół godziny później udało mi się dojść do drzwi, akurat w momencie gdy zostały one otworzone. Zachwiałam się i upadłabym prosto przed siebie, gdyby zielonooki mężczyzna mnie nie złapał. Tuląc mnie do swojego torsu ukląkł na kolanie, szczerze zdziwiony jak i nieco zadowolony. -A to niespodzianka.-stwierdził nagle. Pomógł mi wstać, ale już nie puścił. Spojrzałam na jego dłoń zaciśniętą na moim ramieniu, a potem na jego uśmiechniętą twarz. Ściągnęłam w niezadowoleniu brwi i spuściłam odrobinę głowę.-Puść mnie.-wysyczałam czując się o wiele lepiej niż wczoraj. -Ej, co to za nerwy? Mamy śniadanie na stole, kochana.-dodał, szczerząc nieco wrednie zęby.-Wiesz, wczoraj byłaś nieco milsza. Hm...-stwierdził ironicznie.-Wczoraj ledwie co mówiłam. Przyzwyczaj się skoro nie zamierzasz mnie zabijać.-odparowałam równie zacięcie. Kaszlnęłam cicho, z powodu suchego gardła, ale szybko się opanowałam. -To nie wygląda dobrze. Przepraszam, jeżeli cię uraziłem.-mruknął spokojnie, delikatnie łapiąc za mój łokieć. Poczułam jak się rumienię, gorąco na twarzy i bicie serca w myślach, otaczające mnie zewsząd. Nagle ogarnął mnie niepokój i zimno przenikające do moich kości. I właśnie w tedy go zobaczyłam. Mężczyznę na końcu korytarza, wpatrywał się we mnie uparcie z kpiącym uśmiechem na twarzy. Jego do połowy podarte ubrania gdzieniegdzie ociekały krwią, a świecące bladą poświatą ciało zamazywało się przy każdym silniejszym powiewie wiatru. Stał w luźnej i nieco szelmowskiej pozycji, oparty ramieniem o ścianę. Gdy tylko zorientował się że go widzę, uniósł nieśmiało rękę i do mnie pomachał. Nawet się nie obejrzałam gdy ja sama zaczęłam machać niepewnie ręką.-Coś się stało?-usłyszałam cichy głos przy uchu na co się wzdrygnęłam i szybko przeniosłam spojrzenie na nieco otumanionego moimi ruchami zielonookiego bruneta. Zanim odpowiedziałam obróciłam się jeszcze w kierunku nieznajomego, ale on zniknął.-Ja... Przepraszam. A jak masz... Na imię?-zapytałam uspokajając się już.-Oh. Mam na imię Sebastian. A ty?-zapytał, a ja zamyśliłam się nieco.-Yurei, mam na imię Yurei Noomi.-stwierdziłam niepewnie. Yurei Noomi...-pomyślałam.-Przepraszam, ale ja... Ja nie jestem głodna.-mruknęłam cicho i ze spuszczoną w dół głową wróciłam z powrotem do pokoju. -Ty nie możesz...-Ale ja nie chcę. Muszę chwile pomyśleć...

<CDN>

Yay. Drugi rozdział już za nami, więc się bardzo cieszę. Niestety  nie udało mi się tu umieścić wszystkich pomysłów, więc akcja jest raczej nudna, przeciętna i nie mówi Nam dużo. Zapraszam do komentowania i czytania dalszych rozdziałów.